wtorek, 28 grudnia 2010

Christmas was better in the 80's


Nie jestem pewna, ale czy oni na początku rozmawiają o szynce "Krakus" z puszki? Że 30 lat temu była jak ambrozja? I o kubańskich pomarańczach co płynęły statkiem? Bo ja myślałam, że to tylko po tej stronie globu...
A to z bardzo specjalną dedykacją dla O.

Mam problem z powrotem do rzeczywistości. To chyba znaczy, że czas poszukać nowych inspiracji zawodowych.
Zaplanowany świąteczny maraton filmowy okazał się przebieżką, i to jeszcze po nierównym terenie. Ale trzeba było się nagadać z ludźmi, z którymi nie da się nagadać, a wiadomo, że nie obiecujemy sobie gruszek na wierzbie, i ze może uda się spotkać przed następnym Bożym Narodzeniem, może... Almodovar (który, jak moja siostra Brownie* stwierdziła trafnie, był o niczym, ale kolorowy) jest poza konkurencją, rozgrzewka. "Leaves of grass" w sumie w podobnej lidze, nic tylko się cieszyć, że takie absurdy są tylko w filmach, aczkolwiek ogląda się Nortona z przyjemną ością i nawet wina nie trzeba, żeby go widzieć podwójnie.
Natomiast "Julie&Julia", poza brawurową Streep, w zasadzie pozostawiła mnie ze znakiem zapytania, bo historia  jakaś taka też o nie wiadomo czym. Do obejrzenia raz, i koniecznie przy suto zastawionym stole, żeby nie zgłodnieć. Może mam za mało sentymentu do kuchni francuskiej, wolę prawdziwą, gruba na 3 palce tortillę z kurczakiem i papryką (nie mylić z tak samo nazwanym meksykańskim plackiem do burrrrritto, które też uwielbiam). I gazpacho. I chilli (w czekoladzie Lindt, koniec reklamy). Z kolei film "Eat, pray, love", poza kilkoma banalnie trafnymi, ale zgrabnie ubranymi w słowa i obrazy uwagami (np. o tym, żeby jeść bo się lubi jedzenie, żeby polubić fałdki i wybaczyć sobie swoje wady), szczerze mnie rozsierdził, i nie dlatego, że ma happyend z Bardemem, i żyli długo i szczęśliwie a ja nie, ale dlatego, że był jak P. Coelho w wersji dla rozwiedzionych kobiet wychowanych na Disney'u . Z całą miłością do fanów Coelho, nie zmienię swojego zdania, że jet on uprzejmym dostawca pseudoduchowości dla odczuwających pustkę ludzi, którzy swą filozoficzną i w ogóle humanistyczna edukację zakończyli na etapie pierwszej komunii, że o edukacji teologicznej czy jakiejś formacji nie wspomnę. Wykorzenienie kulturowe, etniczne to jedno ze zjawisk, często powodujące, że imigranci mocniej przywiazują się do tradycji religijnej. Podcinanie korzeni duchowych, filozoficznych (intelektualnych - czemu nie uczymy się greki i łaciny?) i wreszcie religijnych owocuje takimi zgniłymi jajami jak Coelho czy "Eat...". O tym, ze znów "duchowe" oznacza "wschodnie" i "bezosobowe" (dlaczego autorka-bohaterka nie pojechała do np. benedyktynów czy klarysek i nie szukała spotkania z Bogiem, tylko szukała boga w sobie? - pytanie retoryczne chyba) nie chce mi się pisać, lepiej poczytam albo rozmrożę lodówkę, słuchając Dominikanów.   

* nie chodzi mi o to, że jest ona jak amerykańska wersja zakalca na murzynku, ale że ma taki kolor włosów nieblond

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.

Bygones