Diagnoza jest tyleż prosta, ileż przerażająca: zakochałam się.
Świat miał dziś kolor mleka, do którego ktoś dolał kilka kropel czarnego atramentu.
Obrażona na św. Mikołaja (ale na wszelki wypadek niezbyt mocno, bo Santa poważa choinkę) oraz zaopatrzona w jakieś wymięte kupony rabatowe postanowiłam sobie poprawić humor, albo nabywając płytę jedynie słusznego radia w celu charytatywnym, albo zobaczymy. Poszłam więc brnąc przez śniegi i lody, a także obrzydliwy deszcz, do sieciowego tzw. salonu. Nabyłam w salonie za kwotę 18,99 (oszczędzam 4,01!) książkę co w niej kobieta wygląda jak piosenka. Napisał ją syn swego ojca, filozof z bałaganem w głowie. Książeczka ma stron 97 i nie będę cytować, bo prawa autorskie. Po 30 stronach odłożyłam ołówek do zaznaczania lepszych fragmentów. Cała książka to jeden wielki rewelacyjny fragment i cytat. Czytanie jej wymaga skakania do regału z płytami. Czytanie jej wymaga otwartej głowy i godziny ciszy przed zaśnięciem (przy pierwszym czytaniu raczej przed wyskoczeniem z wyrka w celu dopisania posta do bloga). Kiedyś zdarzyło mi się spotkać poetę (nie będę go paluchem pokazywać, gdyż jego nazwisko w zupełnie innej roli jest tu nadużywane), który wprost kradnie mi myśli z głowy (nie zaprzeczył…). Ten młody prozaik nie kradnie mi emocji, ale kiedy go czytam, pomijając różnicę płci (co istotne w kontekście), między jego sformułowaniami, zbitkami słów, opisami świata własnego i cudzego, a moją ich recepcją nie ma żadnej, ale to żadnej dysharmonii. Żadnego dysonansu. Pełna symbioza, idealne odwzorowanie, jak między indeksem cenowym po korekcie o dywidendę i cenę pieniądza a funduszem ETF. Idealna symetria, jak w klasycznej estetyce.
Błogostan intelektualny.
No dobra, poddam się. Ale tylko jeden kawałek:
Buduję sobie pokój z książek, i choć to materiał delikatny, okazuje się niezawodny. To będzie nowy pokój (....). Trzeba tylko o taki pokój dbać, nie pozwalać mu na długie zastoje. Konieczna jest ustawiczna reinterpretacja i nieustająca zmiana. Elementy konstrukcji powinny pozostać w stałym ruchu, a ściany rosnąć. Tylko gdy są wysokie, można poczuć się w miarę bezpiecznie. Taki pokój wymaga czułości, nie wolno dać mu się zanadto zakurzyć, trzeba jednak pozwolić mu na zarastanie, bo taka jest jego natura.
Skoro już wylazłam z łóżka, to troszkę ze ścieżki dźwiękowej książki „Bird żyje”. Książki, w której się zakochałam.
Tylko, niech Erato, Polihymnia i zwłaszcza Kalliope bronią, niech ktoś nie myśli, że ta książka była z płytą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz