Nie że znów mam nawrót słabości do harcerstwa dla dziewczynek, znaczy, trochę mam zawsze.
Ale chodzi o to, że postępuję zgodnie ze swoim sumieniem. Idę za swoją bajką. Wiem, czego chcę. Wiem, czego potrzebuję. Wiem, czego mi brak. Wiem co mogę, a czego nijak nie dam rady. Mam precyzyjnie wyznaczony i zwizualizowany cel. Nawet SWOT. Wiem, co by mogło być gdyby tak, gdyby nie. Wszystko cacy.
Tylko że to nie działa.
Czuję się jak pilot krążący nad lotniskiem na oparach paliwa za cholerę jasną nie mogący wylądować.
Wiem, czego chcę i nie potrafię tego osiągnąć. A nie ma mgły!
Za chwilę dojdzie do katastrofy. Bez głupich skojarzeń, litości!
Chyba że zadzwoni właściwy telefon z właściwą informacją. Najszybciej we wtorek. Tynk ze ścian mam już obgryziony, paznokcie też. Dwa kilo w plecy (nie że na plecach, tylko z wagi zeszło. Te skrzętnie tyte i obrastające tłuszczem).
Kciuki, czary, modlitwy, co kto praktykuje....
Nie daję rady. Więc sobie pinku-pinku słucham.
:):) gdy przeczytałam początek już chciałam napisać, że zazdroszczę...
OdpowiedzUsuńAleż nie krępuj się. Telefon był, więc lada moment sama sobie będę zazdrościć. Pan B. widzi chyba, że już więcej nie podniosę.
OdpowiedzUsuń