Lubię jeździć. Zwłaszcza daleko. Zwłaszcza do nieba.
Zwłaszcza jak mi się auto tankuje samo.
W ramach nie-dyskutowania o etylinie 98, ale dążenia do równowagi we wszechświecie, zabieram sakwę podróżną z autostopowiczką, miłą, młodą blondynką która zachwycającym zaśpiewem pyta, czy do Wroclllawia. Prawdziwie słowiańskie miękkie "ł". Dwie i pół godziny rozmowy kończymy tym, że lekarka z białoruskim dyplomem anestezjologa rekomenduje mi siebie jako opiekunkę do dzieci i pomoc domową. I sama nie wiem co jej odpowiedzieć. Że słucham jej z lekkim przerażeniem i po raz kolejny obiecuję nie narzekać? Że w moim życiu naprawdę jest tylko jeden, jedyny, syngularny problem: brak kasy?
Co z tego, że bank mnie zlicytuje? Jestem wolna.
Jakby kto z Czytelników szukał niani...
Rozmowa z emigrantką zazębia mi się z opowieścią Mai Plisieckiej o życiu w komunizmie. Wiedzieć Wam bowiem trzeba, że książki czasem spadają z nieba, jeśli na ziemi są poza zasięgiem.
I teraz mi w głowie kotłuje się to wszystko, co lubię (jednak) w kontekście słowiańszczyzny, rosyjskiej też, i ta irlandzka zima zupełnie nie pasuje mi do wspomnień z Rosji i o do obrazu Mamy, w styczniu urodzonej, rusofilki. A w łebku galopada dźwięków i urywków wierszy.
I Bułhakow, w karczemnej Moskwie. Brownie, czy oni nie wydają czego nowego?
*
Powinnam pójść na jaki kurs wyrażania wdzięczności. Tego się chyba można nauczyć. Z twardych umiejętności na razie nauczyłam się naprawiać wieczne pióra. Ale obsługiwać nokii nie.
*
Lewituję, nowy rok zaczął się na dobre. Bardzo dobre.
O pieniądzach nie będę myśleć, ich dotkliwy brak odezwie się jutro, z konta, kąta i lodówki.
O firmach szkoleniowych, podgryzających sobie nawzajem gardła i zacięcie trenujących nielojalność, a zwłaszcza zarzucanie jej bogini ducha winnym trenerom, pomyślę jutro. Tak jak i o tych firmach, które w swym zadufaniu i głupocie zaprzepaszczają swą wielką szansę na zatrudnienie MNIE. A ja nie jestem droga, miesięcznie wyżyję z dziećmi w wynajętym mieszkaniu za to, co gwiazda branży żąda za dzień szkoleniowy. A ja jestem ładniejsza. No dobra, niech będzie za dwa dni. Kupiłabym nowe buty.
*
Na razie jestem w bajce międzykulturowej, która nieco rozczarowała, być może poprzez niedocenienie precyzji pytań z sali. Jestem też w bajce o etyce zabijania (pardon my french i sprzeczność moralną w tym sformułowaniu), nawet na tle zastałej formuły o lex iniustissima non est lex, która wiąże mi się w mózgu z całkiem kuszącym założeniem o nie-niezależności ius ad bellum od ius in bello (czyli zaprzeczamy tradycyjnej teorii wojny sprawiedliwej - jakkolwiek to brzmi). Inaczej wygląda to "na papierze" marki pdf, kiedy autor jest akademikiem, a inaczej w grze komputerowej paf-paf, trrrrr czołg jedzie, a jeszcze inaczej, kiedy rozmowa jest z Panem Szanownym Oficyjerem, zupełnie inaczej też kiedy Majakowski wojnę za higienę świata uznaje, a potem mówi, że
w tym życiu
umrzeć nietrudno
stworzyć życie
jest o wiele trudniej
Rozkminianie inspiruje do oderwania się od narastającej paniki finansowej.
Jakby mi mina urwała nogę, to bym się nie przejmowała pierdołami....
*
Postanowienia noworoczne są.
A teraz lista noworocznych życzeń: punkt drugi: żeby Brownie wróciła do pisania. Bloga, bez aluzji. Zapomniałam o tym pomyśleć o północy, bo z całych sił wymadlałam życzenie numer jeden, trzy razy.
*
A wiecie, że Peter Gabriel nagrał płytę bez perkusji?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz