Z postanowieniami noworocznymi było tak:
Ubiegłoroczne zostały podsumowane, niektóre nawet zaliczone.
Tegoroczne zostały sformułowane.
Także to, niezmienne, o chodzeniu spać przed północą. Wcielone w życie z całym posylwestrowym zapałem. Do 0:20, kiedy to moja ukochana Brownie zapragnęła siostrzanego kontaktu. Niby niewinny sms, niby malutki telefonik... Każda pora dobra, ale ja potem ani rusz. Napisałabym, że się z boku na bok, ale to nieprawda, bo na jednym boku w ramach świątecznego prezentu jest nowy kolczyk w uchu i spanie na małżowinie wykluczone. Następnym razem, kiedy kosmetyczka poczuje się zobowiązana i zaproponuje gratisową usługę, wybiorę tipsy. Różowe! Brownie zaniemówi na dobre, a ja się wyśpię. Czy ktoś wie, czy tipsy wpływają na zasypianie?!
*
Co by tu zatem po nocy? A, poczytałam sobie dla odmiany (o, jak pragnę odmiany! Poza koniecznościami matki i zaangażowanej obywatelki - oraz rozmowami - mam tylko czytanie ogłoszeń, książek, gazet, maili... Oraz pisanie cefałek, nuuuda. I pism do wierzycieli obecnych i potencjalnych. Bank uprzejmie mnie informuje, że ma w dupie i nie widzi podstaw do zawieszeń. Co za palanty, mogli zarobić na odsetkach. Bezduszni. A ja musiałam to czytać.).
Wyczytałam modlitwę, taką o:
"Panie Boże, czy ja się mylę, sądząc, że gdybyś dał mi Mężczyznę na moja miarę, z którym stalibyśmy ramię w ramię, patrząc w tę samą stronę i czując bliskie ciepło drugiego ciała - przynieślibyśmy światu wielki pożytek? Czy nie mógłbyś, Boże, spróbować?"
I tak leżąc na drugim uchu, między trzecią a czwartą nad ranem, uświadamiam sobie dwie rzeczy:
1. To nie jest moja modlitwa! Byłaby nią dwa i pół miesiąca temu, płynęłaby z moich trzewi i z głębi duszy. Dziś NIE. Alleluja!
2. Najgorzej mają się moje uszy z okazji pierwszych przekłuć, tej pary złotych kolczyków dostanych na komunię. Szacowna kościelna instytucja, pochylając się nade mną, pyta o czterysta złotych. Bolą i puchną na czerwono te pierwsze przekłucia, puste, do zagojenia. Willigis Jager (urlopowany kapłan i w zawieszeniu benedyktyn) napisał, kiedy największa wokół niego i jego chrześcijańsko-zen nieortodoksyjnej teologii była zawierucha, że "Niektórzy ludzie odchodzą od kościoła, aby dojść do Boga". Patrzę w to instytucjonalne pismo z kwotą i nie wiem, czy jeszcze mi zależy. Po co? Dla czego? Pytania retoryczne, ale takie też sobie trzeba zadawać.
*
"Wróbel" (tytuł z Mt 10,31!). Leży zawsze pod ręką, ostatnio czytam w oryginale.
Towarzyszę w modlitwie moim dzieciom. Nie wiem jednak, czy ja sama jeszcze się modlę, czy już tylko z Panem Bogiem wadzę. O pieniądze. A przecież kłótnie o pieniądze zabijają miłość.
Nie jestem wróblem, zostawiłam nieetyczną pracę, bo taki wybór był jedyny możliwy, co z moimi, do cholery jasnej, włosami?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz