- Dyskryminujesz mnie, sama mówiłaś, że żadna ręka nie jest lepsza, dlaczego mam się żegnać prawą ręką, jak jestem leworęczny?! Zadzwonię do cioci Łosiastej, tylko ona mnie rozumie, ona na pewno robi znak krzyża lewą ręką, kto to w ogóle wymyślił, że prawą, co?!
Oczywiście żadna w wyguglanych odpowiedzi nie satysfakcjonuje nastolatka chowanego w erze poprawności politycznej. Bo co tam tradycja, mity, zabobony, uznanie czegoś przez tysiąclecia zasiedzenia w kulturze…Praworęczny inaczej…
***
Sąsiadka z siódmego przychodzi pożyczyć kanapę. Coś jej błyszczą oczy…Okazuje się, że przy okazji chwali się i poddaje oglądowi oraz zatwierdzeniu kawalera, który rzeczoną kanapę dzielnie targa na dół. Zatwierdzam, popieram. I zazdroszczę. Może nie konkretnego egzemplarza, ale…. Nie, nie wpadam znów w obsesję (btw, red Mann prezentował dziś do śniadania, tak po 11, Pete’a D.). Na wszelki wypadek jednak zajmę się innym tematem. Poprzedzonym przedmową oraz wstępem.
Przedmowa:
Gospel jest tą z płyt, którą nieczytaty i niepisaty Junior zawsze wyniucha, nawet jak reszta domowników schowa na najwyższej półce, albo kłamie, że CD zostało w aucie, albo wstawia między digipaki o uderzająco podobnych graficznie grzbietach. Jest to najbardziej wędrująca po półkach płyta w kolekcji. Co to za problem, piramidka: stolik-krzesełko-stołeczek, kiedy Juniorowi się rzuca na duszę. Zwłaszcza kawałek nazywany przez niego „uhu-aha”. To jest FAN. Dla mnie Lao z sierpnia 2008 na mokrej trawie w nocy to najlepszy koncert polskiej kapeli jak dotąd.
Wstęp:
Świadoma jestem, że artystom zdarza się, że tworzą coś w widzie, zwidzie lub amoku, a dzieci tudzież młodzież maturalna mają potem problem. Świadoma także jestem, że w wielu wypadkach artyści dostają drgawek ze śmiechu, jeśli te interpretacje oraz nad-interpretacje do nich docierają. Więc mam nadzieję, że Spięty i ekipa nie ujrzą tego oraz nie zejdą z rozpuku, gdyż nie chodzi mi o to, co oni mieli na myśli, ale o to, co na myśli mam ja – na kanwie. I o ile pamiętam wątki interpretacji Brackiego, to dla mnie pieśń ta związku bezpośredniego z tekstem ewangelii czy biblii nie ma i mieć chyba nie musi, wbrew płyty tematowi i tytułowi.
Czarne kowboje to niefajne, niepoprawne społecznie, politycznie i niestereotypowe myśli, z którymi można albo się kryć, także przed sobą samym (należycie do mnie, czy do mojego we mnie wroga), albo walczyć, albo je zintegrować, oswoić, twórczo przetworzyć (przeganiać was chcę przestać). To także wady, np. (biorąc Wiśnię na egzemplarz pokazowy) – napady straszliwego lenistwa w temacie sprzątania mieszkania. Nie przeszkadza mi kurz w standardowej ilości, mam bardziej rajcujące rzeczy do roboty niż ganianie ze ścierką. Ale tego kowboja, czy innego, z jednej strony trzeba przytulić (was braciszkowie czarni czule przytulę), oswoić, być dla siebie łagodnym, ale także (ważne!) przestać się łudzić, że się zmienię (wszak podmiot liryczny ma już domek na prerii, znaczy jest człowiekiem stabilnym życiowo, dojrzałym, zna sam siebie, przeszedł typowy okres buntu, burzy i naporu – ale nie do końca, na szczęście, bo się rozwija…), przestać ze sobą walczyć, usiłować dopasować do (przypadek Wiśni) akceptowanego społecznie wizerunku wzorowej gospodyni. Kiedyś usłyszałam, że u mnie widać, że w domu się mieszka i żyje, że nie wygląda jak w zimnym katalogu. I to był początek końca mojej frustracji na temat stanu podłogi w dużym pokoju. Ale z drugiej strony trzeba zdać sobie sprawę z konsekwencji wpuszczenia do swojego życia kowboja na narowistym koniu, i minimalizować straty. Kurz jest ok., ale niech nie zarasta brudem każdy kąt, nie ma hodowania salmonelli, niech nikt nie dostanie alergii, niech przez okna coś widać. A z trzeciej strony, jest cień nadziei - w końcu kowboje konie rozkulbaczyli, ale zawsze mogą je oporządzić, osiodłać, i odjechać w siną dal. A ja nie będę już potrzebować R2D2 w wersji housewife 1.0. Ale nic na siłę, chcą zostać, ok, nie chcą - płaczu nie będzie. Się akceptacja.
Dla mnie Czarne to pieśń o integracji osobowości, swojego „ja” idealnego z „ja” rzeczywistym, to pieśń o prawdziwej miłości własnej i o jaźni pogodzonej z tym, jaka jest. Co nie oznacza braku pracy nad sobą, a jedynie pracę konstruktywną – nie walkę z wiatrakami własnego charakteru (wysłucham co macie do powiedzenia/żeby się obudzić muszę poznać datę i miejsce waszego urodzenia).
Otwieram panel
Misiu donosi off-blog, że się UCZY. Że się wgryza w glebę pod sad.
OdpowiedzUsuńPanel poczeka. I jest otwarty :-)
Zgłaszam, że pianka trochę klapnęła na tym latte po prawej od Łosiastej, od przedwczoraj;) Mogę wziąć udzial w panelu na temat Kydryńskiego, planujesz?
OdpowiedzUsuńNie, na panel KydRRyńskiego czekamy u Ciebie :-)
OdpowiedzUsuń