wtorek, 2 lutego 2010

We're happy tonight walking in a winter wonderland


Mieszkam w pudełku rafiowo-bibułkowych ozdób. Przy zasłoniętych roletach nie widać bieli za oknem, jest kolorowo i fajnie. Taki wonderland. Latorośl dostała drogą pocztową od blondie olejne pastele. Więc pudełko z kiczem nabiera cech pracowni malarskiej. Jest dobrze. Tout le monde pojechali na narty. Śniegu zapomnieli. A to białe g*** dalej pada. Kocham zimę. Tydzień przed Gwiazdką, w Boże Narodzenie oraz Nowy Rok. 2 stycznia powinna cofnąć się jak lodowiec na pozycje z góry przez ski teamy upatrzone. Ja wiem, są ferie. Ale ja też chcę żyć. Jak mi sól przeżre buty, to nawet marnym 37 nie będę mogła tupać na tę tępą rzeczywistość.

***

W ramach walki z brudem pośniegowego błota oraz z okazji podjęcia samoobrony przed atakiem antyzimowego szału udaję się do pralni duchowej. Nie tylko ja wpadam na ten pomysł w środku dnia, więc przez niemal godzinę siedzenie i plecy powoli przymarzają mi do kościelnej ławki, dodatkowo przygniecione ciężarem moich grzechów i grzeszków rozmaitych. Penitenci spędzają całą wieczność przy kratkach. OMG, jak mawia House. To pewnie kara. No to ja mam pół godziny klęczenia jak w banku. Przecież moje grzechy są straszne. Najbardziej grzeszne. Bo są moje. Ja wiem, co i dlaczego. Pan B. też wie. Ale człek zza krat nie. Oj, się nasłucham. I... guzik. Człek wysłuchał, i - OMG, OMG! jedyne, co powiedział, to... czy JA chcę JEGO o coś zapytać. No zapunktował dla kleru jak dawno się nie zdarzyło. Zatkało mnie na całej linii. I dało do myślenia. Bo wywróciło moją wizję spowiedzi (jako czegoś kompletnie innego od kierownictwa duchowego czy, nie daj B., psychoterapii), i zmusiło do przemyślenia mojej postawy: do tej pory raczej takiej kajająco-obronnej, gotowej na przyjęcie kazania i umoralniania, ale i na przedstawianie wszelkich okoliczności, coby grzech był odrobinę mniej grzeszny w oczach wysłuchiwacza. A tu kuku. A tu nie. Rzeczywiście zostaje to między mną a Panem B. I jako pokutę mam zadanie spędzenia 15 minut w kościele, w medytacji. Niby pokuta, ale sam Duch Św. ją podpowiedział. Bo muszę się w spokoju z Panem B. rozmówić. Nie o zimie.           

***

Z innych pozytywów drugiego poniedziałku w korpo w tym tygodniu (taaa... dziś dzień świstaka!): po pracy odzywa się wreszcie, po dwu tygodniach, Pępkowaty. Moja osobista, darmowa, internetowa poradnia psychologiczna oraz rękaw do wypłakiwania. I vice wersal. Raz on jest podawaczem wirtualnych chusteczek i udzielaczem rad, raz ja. Jego w moim życiu obecność zmusza Słońce do kręcenia się wkoło Ziemi. A zwłaszcza wokoło mnie. Bo moje bóle bolą najbardziej, bo są moje. Moi zmarli są najbardziej na świecie martwi, bo są moi. Moje radości są najbardziej świetliste, bo są moje. I on myśli tak samo o sobie, dlatego nasza nieinwazyjna przyjaźń ponad podziałami, przestrzenią i różnicą płci trwa całe eony. Bo się rozumiemy i uzupełniamy jak Flip i Flap. I jakoś mniej doskwiera utknięcie na łączach światłowodu. I każda rozmowa umacnia gwoździe przytwierdzające gwiazdy i ciała astralne do firmamentu. I za każdym razem coraz bardziej wierzę w it's gonna be alright. Więc jeśli to czytasz, to to jest dla Ciebie podziękowanie. A co. Publiczne. Niech mi zazdroszczą.       


***


Zamieszczywam sprostowanie na żądanie. Pępkowaty mianowicie, wyprosił sobie, cytuję ze skypa, i proszę bez takich, że internetowa poradnia, masz kumpla z prawdziwego zdarzenia, moja droga przyjaciółko, i proszę to szanować. Szanuję niniejszym, jakby jeszcze cienie wątpliwości się plątały.     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.

Bygones