Radio mnie informuje uprzejmie, że dzień świstaka był wczoraj. Tak myślałam. Zwierz wyściubił nos, po czym wściubił. Sześć tygodni zimy to oznacza. Że sześć JESZCZE, do tych, co już za mną. Nic, tylko się pociąć. Dobrze, że salon fryzjerski z zaspy wystawał. Się pocięłam. Happiness is easy.
***
Wytańczam się. Tak bardzo, że czuję jak wypacam wszystkie nagromadzone zmartwienia. Strumyk potu płynie wzdłuż kręgosłupa za gumkę kostiumu. Jak spłynie, będę mogła z czystym sumieniem stwierdzić, że mam wszystko tam. Spływa skutecznie i na wyrost. W drzwiach spotykam jeden z problemów, ten co się nie odczepi, i na mocy tego na wyrost, mówię stanowcze phi. Robię postępy.
***
Blogowanie jest zaraźliwe oraz przenosi się drogą genetyczną. Jak Vampire Weekend. Cousins. Latorośl wyraża niepewność co do stateczności i powagi genów otrzymanych po kądzieli.
***
W związku z deliberacjami na blogu za miedzą poczuwam się w obowiązku dostarczenia garści pomocnych informacji na temat pracy w korporacji. W ogólności.
Otóż, zatrudnienie takowe same korzyści ma.
Pierwsze primo – przelew. Poza korpo – różnie…
Drugie primo – rozwój. A mianowicie. Następuje przesunięcie M.D. Russell, Dostojewskiego, Cocteau oraz Harta z Dworkinem do drugiego rzędu woluminów na pólce nad łożkiem. Na plan pierwszy wysuwają się dzieła typu „Grzeczne dziewczynki nie awansują”, „Sztuka wojny dla kobiet”, „Idealny pracownik w 7 krokach”, „Kto zabrał mój ser”, „Jak oswoić szefa” oraz tym podobne tomy made in USA. Ich celem jest a. (rozwój) przekonanie człowieka, że wystarczy chcieć i samo się wszystko dzieje po jego myśli, a jak nie, to należy nabyć następny poradnik, aby wspomóc korpo wydającą tenże b. (nadal rozwój) zapoznać delikwenta z korporacyjną nowomową. Pozwolę sobie przytoczyć moje ulubione korpologizmy wraz z przykładem, co dodatkowo daje możliwość sprawdzenia stopnia skorporacyjnienia umysłowego. Przykład: od dwu lat nie dostajesz podwyżki. Poza korpo: się wkurzasz. Jak normalny człowiek. W korpo mówisz: ach, otrzymałam impuls do zwiększenia pracy nad postawą własną w zakresie kompetencji automotywacji do wykonywania obowiązków służbowych oraz zarządzania niepożądaną zmianą na ścieżce kariery.
Trzecie primo: uproszczenie zagmatwanych relacji. Poza korpo za przyjaciela uznajesz kogoś, kto dwudziestego piątego pożyczy Ci stówę, kto odbierze w środku nocy telefon, żeby posłuchać, że się boisz pająków, kto odwiedzi Cię i przyniesie pomarańczkę jak masz grypę. W korpo – nic z takiego zawracania głowy. Kumpel to ten, co Ci nie wyjadł dzisiaj śniadania z lodówki. Przyjaciel – da Ci telefon do swojego fryzjera. Z troski, że Twoja fryzura nie mieści się w dresscodzie. I życie jest proste.
Czwarte primo: koniec z „nie mam się w co ubrać”. Nabywasz 4 gajerki w różnych odcieniach szarości, cztery bluzki koszulowe i sprawdzasz w dresscodzie co z piątkiem (p. 5 primo). Ewentualnie kupujesz piąty komplet. Aha. Nigdy się nie przyznajesz, że masz buty z CCC. Poniżej Kazara się nie da.
Piąte primo: gratis dodatkowy dzień święty każdego tygodnia. W korpo świętym dniem jest piątek. Wg niektórych dresscodów nazywany dżinsdejem. Jeśli tak, idziesz do korpo bez obcasów i w T-shircie. I świętujesz piątek. Zakupy zrobisz w niedzielę.
Szóste primo: w korpo doceniasz swoje zjadające Cię szare życie.
Same plusy dodatnie.
Good luck, it’s gonna be alright, no woman, no cry.
Dziękuję za uwagę.
1) również PHI!
OdpowiedzUsuń2) Latorośl niech tam lepiej maluje, a nie marudzi. czy maluje?
3) tutaj jest u mnie brak słów, bo ponieważ nic ja nie wiem o świecie ( co się oznacza, że się muszę r o z w i n ą ć ) acz mnie to kolwiek ubawiło:)
Najbardziej przekonujący ten dżinsdej;))) Across the world też mi się podobało.
OdpowiedzUsuńLatorośl maluje. Zamiast jedzenia obiadu. W ogóle zamiast.
OdpowiedzUsuńDżinsdej jutro. Ale nie u mnie. Taka zemsta korpo. Bo korpo jest across i around.