“The Road to Reality” – don’t wanna be going there.
Ja sobie prasowałam, a Poppy odbywała po raz kolejny powyższy monolog (dialog z półką?) w księgarni. Film ten z każdym obejrzeniem zajmuje coraz wyższą pozycję na liście wiśniowego topu. I tak sobie myślę, a propos nie komentowania przez jednostki studenckie mojego domniemanego idealizmu, zapewne także w kontekście schizofrenii na którą – jak podejrzewam – cierpi rzeczywistość, że może powinnam ów idealizm wraz z szukaniem drzwi percepcji uznać za czarnego kowboja? Nie szukać plastra na niemarzenie? Znaczy, dać sobie spokój? Poszukać być może drzwi do zindywidualizowanej rzeczywistości, ogólną zostawiając w spokoju? (Studentka i tak mi nie uwierzy w tego typu rezolucje, ale spróbować warto). Więc na dziś – don’t wanna be going there.
***
Idzie wiosna. Skąd wiem? Mam w domu inwazję ślimaków. Podejrzewałabym raczej Królewnę o motyle, a Juniora o motywy militarne, ale nie. Ślimaki. Wszędzie. We wszystkich możliwych ciastolinowych kolorach. Ciastolina przeczy prawom klasycznej ekonomii, które mówią, że dobra są ograniczone ilościowo. Ciastolina w pudełkach nigdy się nie kończy. Pudełko, zapełnij się, abrakadabra. I kolejny ślimaczek, patrz mamo, jaki słodki.
***
Utwór dzisiejszy dedykuję studentom, poszukiwaczom drzwi i pisaczom blogów:-)
wiosna idzie, ponieważ na dworze (nie na polu!) jest sunshine reggae! ślepi w oczy! czyli the blinding w jeszcze jednym kontekście.
OdpowiedzUsuńy-y. deska odpowiada nie, nie! w żadne zindywidualizowane rzeczywistości mi nie wchodzić, Bokszański się kłania (przyzywam go tu z racji "wykładu o", nie, że on konkretnie coś, tylko, że w książce przedstawia on pewne wątki). się zamkniesz i jak się dogadać będzie potem z Tobą, jak już teraz nie jest najłatwiej:/ no!
są tacy, którzy w głowie hodują ogrody... to dla mnie napewno, wzruszam się Wiśnia!
OdpowiedzUsuńNo to mnie zraniłeś Shrek. Głęboko. Że nie jest łatwo dogadać się? Teraz to się zamknę :-)
OdpowiedzUsuńA w celu bycia off reality oraz dla dokończenia prasowania na desce użyłam dziś, dla odmiany, "even cowgirls get the blues". Zapomniałam, że oprócz Umy (skąd u niej, takiej super, tendencja do grania w gniotach typu kowbojki czy bill?!), zagrał tam Keanu - Indianina z bokobrodami (bezcenne). Film tak absurdalny, w wątku kowbojek-feministek także, że prawie nie zniesmacza, choć momentami jest obrzydliwy. Musimy się kiedyś znudzić tak bardzo, żeby obejrzeć i się pochichrać.
ale co masz do billa?!?
OdpowiedzUsuńchętnie się pochichram, ale znudzona jestem nieznośna, głownie dla siebie. kiedy mogię przyjechać??