W zasadzie byłaby to recenzja wyczerpująca, jednak małomówność do cech Wiśni niekoniecznie należy. Będzie nieco chaotycznie, ale ja po filmach, na których mi łzy w oczach stają (rzadko, co udowodniono, tak się dzieje), miewam kilkudniowy mętlik w głowie.
Tak.
Punk not dead, a jak usłyszałam Janka mówiącego, że punk nie może być romantyczny, już wierzgnęłam nogą a la pogo, gdyż wiedziałam że film obejrzę jeszcze. I jeszcze. I na półkę trafi on. Wypowiedź przytoczona nie służy do zniechęcania osób niepodzielających moich gustów muzycznych, gdyż film jest o wielu wątkach i wielu rzeczach, i niekoniecznie o muzyce go trzeba oglądać.
Złamałam postanowienie chodzenia spać przed północą, i choć oczy mi się kleją, jadąc na emocjach pofilmowych nie zasnę. Będzie na razie tylko o pierdołach z filmu, co jest zaczątkiem dialogu z tymi z P.T. którzy film widzieli i coś mi o nim mówili, albo usiłowali. Jeśli będzie bełkot, proszę tych, którzy nie widzieli (i nie mogli, mimo mojego dzwonienia i namawiania, ba, znalezienia sojusznika w mężu), o odczytanie tego jako próby nierelacjonowania fabuły.
Film jest o czasach, gdy Bracki sikał w pieluchy tetrowe, Wiśnia chciała zostać wielką malarką (celowałam naonczas bodajże w Klee, sentyment pozostał), a o Blondie… well, Blądi to był kosmos.
Informuję, że kobiety, a już zwłaszcza licealistki nie farbowały wtedy włosów. Nawet Sokołowskie. Reszta się zgadza, nikt nie robił makijażu, bo nie miał czym. Fryzury były niemal tak samo koszmarne jak na aktorach (hm, bohaterom wcale włosy nie rosły w filmie, choć o to chyba im chodziło?). Zimę tamtą zapamiętałam jako bardziej śnieżną, niż pokazano. W sprawie t-shirtów – oni mieszkali w mieście portowym. U nas się miewało ciotkę w enerefie, tam widać trzeba było mieć marynarza w rodzie. Ale fakt, koszulka Kazika w czasie zwisu z trzepaka, to przesada. Zbyt cool.
Przypomniało mi się wiele rzeczy. Pogo, to pierwsze w które poszłam w kilka lat po filmowym roku (i listopadowe, ostatnie jak dotąd, zakończone konstatacją Pępkowatego, że byliśmy najstarsi). Z pewnych rzeczy się nie wyrasta, na szczęście, a nawet do nich wraca. Niestety, u mnie ze skin imperfections w zestawie. W latach osiemdziesiątych się to nazywało pryszcze i się na to jadło drożdże.
Myślę, że tym, co pamiętają jak w grudniu nie było szkoły, teleranka i filmu po dzienniku, jakoś łatwiej było, niż jest moim dzieciom. Bunt (z którego nie każdy człowiek i kobieta nie każda wyrasta), jest potrzebny do życia. Był wtedy konkretny, zbiorowy, czarno-biały, mimo odcieni szarości. Oni i my, tamci i nasi. A moje dzieci? Ich bunt będzie – o ile będzie - zsekularyzowany, nieuogólniony, rozmyty i komercyjny. Nie chciałabym być w wieku nastoletnim dziś. Nawet za cenę lalki Barbie, pepsi w puszce, czekolady na 3 regałach w byle sklepie i papieru toaletowego w kwiatki.
Wspominam zapach lat osiemdziesiątych. Pamiętacie? Konglomerat dymu z papierosów, krochmalonej pościeli i fatalnej jakości lakieru do mebli w stylu „późny Gierek”, a czasem „późny Gomułka” – te gomułkowskie pachniały inaczej. Zapach sztywnych ciuchów, spranych w proszku ixi albo e – w sumie i tak śmierdziało sodą. Zapach niebieskiego mydła, nie pamiętam nazwy, i proszku do zębów. Zapach „zielone jabłuszko”, do dziś będący dla mnie synonimem chemii i kiepskiego plastiku, nie znoszę soku jabłkowego. Zapach farby drukarskiej i kiepskiego papieru. Zapach połówki tabliczki czekolady (tak!) którą można było dostać w prezencie na urodziny. I to było święto. Zapach higieny, kiedy dezodorant był jak dziś dla mnie sushi – tak egzotyczny, że nie było wiadomo, co tak naprawdę z tym się robi. Zapach tworzywa z którego robiono relaxy. Zapach tarcia podeszwami pepegów w parkiet sali gimnastycznej. Nie wiem, jak to wszystko razem brzmi dla kogoś urodzonego po, ale dla mnie to zapach dzieciństwa. Jedyny, nieopisany, teraz niepełny, ale pewnie z szufladek w głowie wyskoczą mi inne składniki jeszcze.
Pamiętam szorstki dotyk papieru śniadaniowego, w arkuszach, sztywnego i cienkiego. Plamy po maśle roślinnym na książkach zostawały, taki cienki był. Tak samo szorstkie były niebieskie, buroniebieskie, okładki zeszytów, z krzywo nadrukowaną ramką „przedmiot, nazwisko”.
Były kasety „stilongorzów”. Też miały zapach.
Zdjęcia czarnobiałe. Jedyna opcja zdjęć. I jedyne w swoim rodzaju ujęcia. I zapach tych zdjęć.
Poszłam na film z założeniem muzycznym, wróciłam z zapachami w nozdrzach. Chwała Borcuchowi. Za to, że tak zadbał o detale, że wyniosłam zapachy. Że cała prawda - ale nie z perspektywy publicystyki martyrologicznej, że pozytywni bohaterowie palili papierosy, że nie było wątków politpoprawnych, jak choćby ten z Rewersu (jestem przewrażliwiona, wiem).
Czy ktoś wie, dlaczego deszcz nagród na Rewers właśnie, a nie na Wszystko?
W latach osiemdziesiątych wspominane przez dorosłych lata sześćdziesiąte były jak prekambr, o dwadzieścia lat wcześniejsze. Dziś osiemdziesiąte są "trzy dekady temu". To jest względność czasu przeszłego.
W latach osiemdziesiątych wspominane przez dorosłych lata sześćdziesiąte były jak prekambr, o dwadzieścia lat wcześniejsze. Dziś osiemdziesiąte są "trzy dekady temu". To jest względność czasu przeszłego.
Misiu Mały, że o facetach z filmu – potem. Ja muszę przeżyć, przepamiętać swoje obrazy z archiwum w głowie, nie trywializujmy.
Gdybym miała wybrać, to Mont Blanc, nie plażę, trochę chyba w filmie niepotrzebną jednak.
Ramones, bo to korzenie. Jak dla mnie ten film.
Dygresja: wiem, czemu nie mam TV. Film się nie zaczął, a ja byłam zmęczona, stępiona i przytłoczona. Życie bez reklam chyba wyostrza zmysły.
Dobranoc.
Misiu'75! bo WCK miało premierę w tym styczniu dopiero co i nie mogło dostać jeszcze nagród za 2009! a Buzkowa jest brzydka i nijaka aktorsko! nie mogę więcej odeprzeć teraz, bo organizuję transport dla dupki do Wro! (zaczęłam pisać wielkimi literami??) jak zorganizuję to dam znaka!
OdpowiedzUsuńTo cieszę się, że się podobał.
OdpowiedzUsuńJeszcze był zapach papierków po czekoladzie Suchard, które się kolekcjonowało, nigdy nie ujrzawszy ich zawartości. Miałam całe pudełko takich papierków zhandlowanych na podwórku.
A ze sreberkami? Bo były chyba różne szkoły handlu :-)
OdpowiedzUsuńNa ekranie scena: żołnierze przy koksowniku + Janek, "kupcie nam fajki". Szept z widowni (rocznik średnio '90): Ty, co ten koleś mu dał?
Wiśnia myśli: OMG, oni w życiu kartek nie widzieli!!!