środa, 31 marca 2010

Jezebel


Środy bywają parszywe. Obecna, dodając na domiar ćmienie w czaszce na skutek zmiany pogody (nie mam migreny, po prostu główka Wiśni ma humory), jest bardzo parszywą środą, choć się zapowiadała milusio. Wrrr. NAWET MUZYKA mnie nie skłoni do aktywności i zmiany nastroju.
Wiem, że "Jezebel" ma się nijak do czegokolwiek, ale łazi za mną melodia.  
Wzwiązkuzezczym proszę o dalsze oczekiwanie na moje pisanie.

wtorek, 30 marca 2010

Rivers of Babylon


Nie obawiaj się, BoneyM jest, enrahah, nie do cytowania. Ale cytowane wykonanie z YT jest cool. A tu inne:
Poza kompatybilnością z deprechą, siedzenie nad rzekami to kontakt z naturą, boso po trawie itd., co dziś jakoś zdominowało dialogi.
Scena pierwsza
Ona (korposingielka, dzwoni w ważnej sprawie, blablabla, potem bardziej prywatnie): Blebleble....
Wiśnia: Co robisz w Święta?
Ona: Zaplanowałam kontakt z naturą, jadę w góry.
Wiśnia (z entuzjazmem): To może się razem gdzieś przejdziemy?! Może w Sowie?!
Ona: No co ty, oszalałaś?! Nie będę łazić po górach. Założę adidasy i będę podziwiać widoki z balkonu w hotelu. 
Wiśnia: zaniemówiła, powalona nowatorskim i markowoobuwniczym kontaktem z przyrodą.

(Chwilę potem zadzwoniła wrócona z wysokich gór Ł. i z Nią się dało umówić na spacer bez adidasów)

Scena druga
Okoliczności: oglądamy Mikrokosmos, film, jak wiadomo, dość ubogi w dialogi. Wszystko, poza pająkiem, było psssepiękne lobale. Aż żałuję, że nie nagrałam Loży Komentatorów, zdało by się na ścieżkę filmową. Fragmenty:
1.
Królewna: Ojacie, osy!
Junior: No coś ty, osły są podobne do koników, to są pscoły!
2.
J: Ale ta pscoła gzebie w tym kwiatku i gzebie…
K: Noooo… Jak mama w torebce…
(Wiśnia zgon)
3.
K: O, jaka szkoda, pająk konika polnego upolował i zaplątał. Mamo, po co on go zaplątał?
W (zamiast zwyczajowo odpowiedzieć nie wiem, zadzwoń do cioci Ł, ona jest biologiem, wysila się): Hmmm, może ma dużo dzieci i musi je nakarmić? A żadne muchy nie latały?
K: Mamo, tam nie ma dzieci. Taki brzydki pająk to na pewno pan. (po namyśle): Wiem! On tego konika da jakiejś pani pająk w prezencie, żeby ona mu chciała urodzić dzieci…

A przez resztę dnia moje turboantybiotykodoładowane dzieci biegały wymachując mieczami, jak zwykle …    

poniedziałek, 29 marca 2010

Jericho


Bo jakby ktoś szukał tu rozrywki muzycznej, to lojalnie uprzedzam, iż w najbliższych dniach z racji że Wielki, będzie monotematycznie w muzyki przesłaniu (chociaż moje dzieci, pod wodzą Juniora, śpiewają wciąż  Hanihanimamamija, pozdrawiamy ciocię Ł.).
***
Jako że zbrodnia przeciw korpo się przeciągnie do środy włącznie, a potem mam urlop (z czasów szkolnych zostało mi przyzwyczajenie do wolnego w Triduum), wróciłam już jakiś czas temu z dżoba i mam ferie wiosenne (jak wiadomo, mumijna nowomowa poprawna nie uznaje nazwy „wielkanocne”). Wczorajszy entuzjazm Latorośli i mój do rekolekcji ostatniej szansy legł w gruzach po starciu z nowymi dolegliwościami, tym razem nękającymi Królewnę.
Kończymy więc zalegając z filmami i książkami. Na przykład o „mojej” filozof, w którym gra moja imienniczka. Dubbing beznadziejny. Pominę wszystkie wątki polityczno-feministyczne. Wielką kobietą była, tak. Naukowcem - wybitnym. Świat nauki przyjął ją jako kobietę (w pewnym momencie mowa była o niej nawet bez odniesienia do dorobku promotora), niemal habilitował (niemal, bo kobieta, a potem niemal, bo Żydówka), ale jako chrześcijanki nie był w stanie przełknąć. Kościół, dla odmiany, niby widzi jej dorobek naukowy, ale bardziej widzi zmianę wyznania mimo narodowości. Jakby nie liczyła się cała jej droga od umysłu do wiary, jakby liczył się tylko wynik, jakby cała praca naukowa była tylko nieznaczącym szczegółem. A przecież to nie tak. A już zupełnie buntuje się moje feministyczne ego, kiedy definiuje się ją w liturgii „dziewica, męczennica, współpatronka Europy”. To znaczy, nie mam nic przeciw takim opisom, ale dlaczego nie „filozof, zakonnica itd.”? Dlaczego kobieta, która w drodze do Boga używała swojego wielkiego umysłu, i równie wielkiego serca, pokazywana jest wg - po pierwsze - tego, czego nie używała, z czego zrezygnowała? Zresztą, nie tylko ona, i naprawdę z całym szacunkiem dla gloryfikacji czystości, dlaczego cnoty świętych kobiet redukowane są do rezygnacji z seksu, jakby to naprawdę globalnie definiowało ich życie we wszystkich jego aspektach? Czy spotkaliście się kiedyś z określeniem świętego „kawaler” (w znaczeniu stanu, nie że kawaler orderu uśmiechu), nie mówiąc już o „prawiczek”? I dlaczego „dziewica”, słowo opisujące relację kobiety do własnej sfery seksualności, jest oswojone, a „prawiczek”, mający opisać rezygnację męską (jest na to w polskim inne słowo?!) brzmi dziwnie, nieadekwatnie, nieliturgicznie? Wracając do Edith, przecież to właśnie nauka, filozofia, doprowadziły ją do wiary i do odrzucenia oświadczyn, a o Karmelu zdecydowała dopiero w 42 roku życia, i naprawdę, ale to naprawdę chciałabym usłyszeć kiedyś „9 sierpnia – świętej doktor nauk, wykładowczyni, myślicielki....”. To było tak na marginesie.
Generalnie film bardzo dobry, polecam. Najlepiej bez dubbingu.     

niedziela, 28 marca 2010

Under Great White Northern Lights


Otóż, Misiu, odpowiedziałam w Twej prowincji.


***
Jako dziecko zawsze mnie bulwersowało i dziwiło, że arcykapłan z czytania niedzielnopalmowego miał sługi. A Królewna nie może zrozumieć, czemu ksiądz miał liść z prawdziwej palmy, a my tylko okruchy folkloru. Zaczyna się tydzień wielkich pytań.

*** 
Nie lubię zmian czasu.
Ledwo człowiek wstanie, już się trzeba spieszyć, bo zapomniał, że musi spać szybciej, bo ma godzinę w plecy. Spiesząc zatem na film na którym uśmiałam się, a Junior się rozczarował, bo jak to, nie animowany?!, usłyszałam u pewnego obfitego Manna w jego uroczej audycji, jak chwalono Jacka W. jako największego żyjącego człeka r’n’r.



Tak. Nie zgodzić się nie mogę. I cytowano tam płytę 

i film wielki i polarny. I jako się rzekło, nie lubię live’ów, ale ten fragment audycji ustawił mi muzycznie dzień - dzień z live'em do którego podchodzę niemal czołobitnie - aż do transmitowanego ze studia PR3 koncertu Lao oraz aż do oglądania „Pasji”. Latorośl bardzo przeżywa, będzie to film w porcjach.  

sobota, 27 marca 2010

Tyle gór


Sprawdziła się prognoza o której ostrzegał Obrazotwórczy. Nic to. Poprawiliśmy mnożnik. Czas podany w przewodnikach i na szlakach mnożymy już nie razy 1,5 ale razy 2,5. Plus deszcz przelotny plus śliskie skały. Mnożnik wzrósł także z powodu przypadkowego, absolutnie nie uknutego zapomnienia nosidła. Frazę „Junior, naprawdę nie ma nosidła w bagażniku, ale mama gapa, zobacz…” przećwiczyłam przed lustrem. Junior (w środku) 
zaliczył więc prawdziwy chrzest, bez wspomagania. Było bardzo przygodowo. Ptaki, zapachy, szum drzew. Nasza kolekcja bardzo pięknych głazów (sam poniosę), niepowtarzalnych zeszłorocznych szyszek, skorupek buczynowych oraz zupełnie niezbędnych kijków i kosturów ma się coraz lepiej. Ze zbierania fragmentów kory – cud?! – wyrośli chyba. Siły zregenerowały się 5 minut po zajęciu miejsc w samochodzie. Oczywiście wszystkie siły poza moimi.
Pralka spiera błoto.

***
Jaślar miał rację, można tego słuchać wiosną.



Wyjątkowo nie jest to z moich półek, więc nie znam wykonawców. 

piątek, 26 marca 2010

Skąd ją brać


Nadzieję wypadałoby mieć, ale skąd ją brać? Chociaż ja to ją mam... a mam, bo sobie śpiewam...

Dalibóg, honor dzisiaj pojęciem jest e-lastycznym (...)
/do szeregu i tu moralnie nie dezerteruj/,
Wiemy oba, że stuleciu źle z gęby patrzy
Boże uchowaj nas od podejrzanej prawdy!


W zasadzie na tym mogłabym zakończyć. Bo powrót sentymentalny do
Guseł wynikł był z faktu, że Blondie podesłała mnie znów linka do programu. Szlag. Aczkolwiek Literata lubię skądinąd, abstrahując od rozbieżności większości poglądów. Panią N. kocham (niemalże) oraz popieram rozciągle. Z rozpędu obejrzałam odcinek tydzień starszy, w temacie w którym lobbowałam wśród znajomych. I pieśń jest komentarzem. 
Bo mnie znów opadło wszystko co mogło kobiecie opaść.

***
Antybiotyki mają dobre strony. Rzadko je jemy, ale właśnie się zdarzyło. Wszystkim. Zła strona antybio jest taka, że po 3 dawkach dziecię jest jak na turbodoładowaniu. Będę matką nieodpowiedzialną i jutro wybierzemy się jednak na malutką wycieckę. Póki komando ustawowe jest in spe i dzieci nie zabierze za to, że je wychowuję, starając się przekazać pewne wartości - wg języka ustawy: narzucić swoje poglądy. Ale wyjaśniam, że tym razem wyciecka jest terrorem przychówku wobec mnie. Serio.    

czwartek, 25 marca 2010

Trawa


Travis to w celu uśmiechu do mojej siostry.
Mam dziś nieprzyjemne wrażenie, że moja trawa nie tylko nie jest zielona ani trochę, z żadnej strony, ale też że moje życie zasługuje na porządnego kopniaka w kostkę. Mówi się, że jak zamyka drzwi, to otwiera okno. A ja czuję się jak za zatrzaśniętymi drzwiami i z oknem zabitym dechami. Każde życie bywa parszywe, ale mojemu weszło to w paskudny nawyk, w zasadzie - czas teraźniejszy ciągły. I jakoś nie widać zmian na horyzoncie. Zostanę marudną, sfrustrowaną, zgorzkniałą babą. Kupię TV i będę oglądać em jak masakra czy coś tam.

***
Junior zaliczył 39,6 na termometrze. Ledwo stał na nogach, ale upierał się, że "na wycieckę do gól pojadę bo jestem zdlowy". Jak miniaturka korpoludka, szpikującego się fervexem. Nie wiem, czy to śmieszne, czy żałosne... A okazanie się medycynie na receptę jutro dopiero. Zamierzam dokonać zbrodni przeciw korporacji i wziąć jeden dzień zwolnienia na dziecko. Tak, będę odważna.  

***
Szacowna Instytucja sama sobie nadała termin zajęcia stanowiska. Do jutra. Jak na razie nic.

***
Na duszy mi smutno, nawet mimo przyjmowania delegacji zagranicznej norweskiej. Tak mi:

środa, 24 marca 2010

Radio


Brechta lubię. To wykonanie mnie drażni, ale moje ukochane mam tylko na kasecie, takiej wiecie, do magnetofonu. Z tego się chyba nie da zrobić mp3...
A wklejam, bo moje radio dawało mi dziś niesamowitą inspirację do rozmyślań. Na przykład na temat in vitro, choć może nie do końca, bo zdanie mam jasne, ale do rozważań o meandrach logiki(?) politycznej i elastyczności w pojmowaniu sformułowania "bioetyka" (z naciskiem na drugie słowo składowe...) oraz do refleksji o Heimatcie - padła teza że wykorzenienie jest w świecie globalizacji stanem koniecznym. Temat rozwinę w stanie większej przytomności umysłu, bo byłam dziś daaaleko (dużo czasu na słuchanie) i wróciłam wy-koń-czo-na, po czym poszłam na belly, z którego już nie wróciłam, tylko przypełzłam.
Ach, i via radio red. Jaślar (ten od Grupy MoCarta) próbował mnie przekonać że Ludwiga van da się słuchać na wiosnę. Sceptycznam. Sprawdzę, doniosę o wyniku eksperymentu. Ale już wiem, czemu van a nie von.

***
W czasie do i z daaaleko zaliczyłam na konto wiosny jednego bociana, wielu rowerzystów, rolkarzy (rolkowców?), oraz tabuny motorów. Stada. Chrzestny mego najstarszego dziecięcia sprzedał mi kiedyś (kiedy nie był chrzestnym ani nawet ojcem) taką teorię, ze człowiek miejski zaczyna traktować innych ludzi jak drzewa, jak elementy przyrody, budynki jak krajobraz - skały (jak nasze osiedlowe pustułki, które w blokowisku widzą góry, a mój sąsiad dostarcza temu ptactwu surowe mięso), pagórki itp - bo taka jest biologicznopsychiczna konstrukcja człowieka, do życia w dzikiej przyrodzie. Nie pamiętam zresztą tej tezy dokładnie, ale sobie myślę, że wyciąganie przez właścicieli (ach, zazdroszczę im!) na światło dzienne motorów jest dla współczesnej wiosny tym samym co dla wiosny jaskiniowców czy Sarmatów wychodzenie niedźwiedzi z gawr - wielkie, silne, piękne. I ryczą.

***
A w celu żeby nikt nie poczuł że nie wie o czym my tu z Blogerką O., przytaczam africanfolk w jednym cytacie.

wtorek, 23 marca 2010

Climbing up.... wind was blowing

No powiedzcie, czy to nie brzmi ZIELONO i WIOSENNIE?!

Właśnie podjęliśmy uchwałę, "do" których "gól" pojedziemy w sobotę, tak na rozgrzewkę. Nie obyło się bez trzaskania drzwiami i tupania. Jak wyjaśnić trzyipółlatkowi i sześciolatkowi, że w ich ulubionym paśmie jest jeszcze lód, śnieg i zakaz wstępu?

***
Królewna said (siedząc przed największym w domu lustrem):
- Mamo, popatrz, jaka ja jestem psseeepiękna.
- .... (aktywnie słucham, wspieram poczucie własnej wartości, itp.)
- To dlaczego nie nazwałaś mnie Barbie?! To imię by bardziej pasowało!

***
W ramach wieloodcinkowego panelu nt. belly vs. bolly, na skutek ustalenia (w trakcie spożywania pizzy w doborowym babskim towarzystwie) wniosków że:
a. istnieją filmy indyjskie nie z Bollywood
b. istnieją filmy indyjskie w których nie gra Sharukh Khan
c. istnieją filmy indyjskie nie będące musicalami
d. istnieją filmy indyjskie które nie mają happyendu
e. istnieją filmy indyjskie które nie są o miłości (tak! mam jeden, i bardzo lubię, ale nie spełnia wniosku c.)
przygotowuję się do następnego odcinka zmagań belly czy bolly, i odrabiam zadanie domowe (żeby nie nazwać tego karą) w postaci filmu niespełniającego b. ale spełniającego d. - w co nie wierzyłam. Ponieważ jednak nie ma filmu indyjskiego trwającego mniej niż 180 minut, proszę o wybaczenie.

***
Na pożegnanie, po Sarze McLachlan i kwartecie smyczkowym, podrzucam oryginał.

Osobiście lubię jeszcze wykonanie Dave'a Matthewsa i jego paczki, ale nie dysponuję, a na YT jest tylko średnie live. Gdyby ktoś miał, poproszę, może być mp3.


***
Och, współczuwam Lemurowi. Jakkolwiek wydarzenia tego typu mogą być odświeżające, uwalniające i długofalowo dobre, to pewnie obecnie nie są komfortotwórcze. Więc wysyłam hugs (via Blondie). 

poniedziałek, 22 marca 2010

Nie z popiołu i nie prochem


Zanosiło się na refleksje o śp. Jacku K., jako że dzień urodzin, albo śp. Zbyszku C. i przemijaniu, jako że wczoraj byliśmy na tym peronie co to on, śp.
Ale będzie wpis zaangażowany, ideologiczny i być może cherrynaiwny. Trudno.
Mój śp. Tato miał anegdotyczny już wśród potomstwa instruktaż wszelkiego mycia (się, naczyń, zębów, samochodu itd., zmieniała się tylko nazwa detergentu):
1. odkręcić
2. zmoczyć
3. zakręcić
4. namydlić
5. odkręcić
6. spłukać
7. zakręcić
Bo dziś jest światowy dzień wody. I nie będę tu namawiać na 1%, ani stosować jakiegoś ekoterroru, ani namawiać do nachalnego powrotu do natury poprzez sięniemycie, ale pozwolę sobie zaapelować o przyjrzenie się wodzie.
To przemysł pochłania 70% czystej wody. Czy to mnie usprawiedliwia? Nie. To nie znaczy że ja, Wiśnia, nic nie mogę. Czad czy Sudan są daleko. I co z tego? Są bliżej niż mi się na co dzień wydaje. Nie żebym była zwolenniczką teorii spiskowych czy bezkrytycznie wierzyła w teorię chaosu deterministycznego (znaczy efekt motylich skrzydeł), ale wierzę, że zakręcenie kranu coś da. Jak zgaszenie żarówki.
Moje ulubione radio od rana wspiera studnie. W porannej pogadance redaktorzy obliczyli, że bezmyślny mieszkaniec Zachodu do zakończenia śniadania może zużyć 85 litrów wody (prysznic, golenie, śniadanie, zmywanie itd). Średnio na dobę minimum 120 litrów na osobę (sto dwadzieścia litrów !!!). Mieszkaniec Afryki na dobę średnio 2,5 litra (dwa i pół litra !!!) - do picia, mycia, dla zwierząt i upraw. Tyle, ile nam dietetycy zalecają tylko pić. Ale my nie idziemy po te 2,5 l z baniakiem na głowie 12 km w jedną stronę do studni. Pieszo. Rano i wieczorem. 48 km na dobę. Po wodę.
Pamiętajcie o tym. Zakręćcie kran myjąc zęby czy zmywając. Nie tylko z powodu rachunku, i nie tylko dlatego, że Polska ma zasoby wody mniejsze niż Egipt (sic!). Z normalnej, ludzkiej, jakkolwiek to brzmi, solidarności.

niedziela, 21 marca 2010

The wind

Taaak. Dwa moje ulubione wykonania. 

Przecież wiatr taki wspaniały, nie powstrzyma mnie jakiś złamany kołowrotek, sobie myślałam. Czerwony po pięciu sezonach nie wszedł w szósty. Skończył karierę po spotkaniu z ptakiem. Ptak albo krótkowidz, albo zamyślony, lekko się zdziwił, czerwony stracił sterowność po tym jak mu, z przeproszeniem Czytelników, rozerwało dupkę. Kaleka, smętnie zatrzepotał i zwiądł był.... Tu w fazie ostatniego lądowania 
Zielony ma nie tylko zaginioną w niewyjaśnionych okolicznościach linkę, ale i uszkodzony szkielet. Bieda latawcowa. Ostał się ino trójkolorowy skrzynkowy. 

***
Latorośl powrócił na tarczy, ale z podniesionym czołem. Jestem z niego dumna. Każdy rzut z obu przegranych walk przeanalizował (starałam się robić mądrą minę), wskazując co mógł zrobić lepiej i dlaczego przeciwnik wygrał. 

***
Królewna said
- Mamo, prawda, że za mąż to się wychodzi jak się ma dziecko w brzuchu? Bo Julka mówi, że.....
- ..... (domyślacie się)
- Aha. To ja mam pomysł: wyjdę za mąż jak się zakocham w fajnym facecie. 

sobota, 20 marca 2010

Stranger things have happened


ale jeśli ja o 9 rano w sobotę miałam już wysprzątane mieszkanie, powieszone pranie i wyłączone radio, to znaczy, że letarg przeszedł w jakąś następną, niezrozumiałą i dziwną dla mnie samej fazę.
Oczywiście pobudka przed świtem wynikła z odstawiania Latorośli na pociąg do memoriału, na którym został chwilowo wyproszony z maty pod pretekstem pomylenia kategorii. A mówiłam, zwiąż włosy w kitkę.
Spacer miał być poszukiwaniem wiosny, ale z winy Okruszyny spadł deszcz (zmokły pies śmierdzi bardziej niż suchy) więc skończyło się wproszeniem na szarlotkę.
A potem oglądaniem Battlestara pod kątem socjologii religii.
I generalnie mam takiego lenia, że mi się płyty zmienić nie chce i słucham w kółko.




A poza tym mnie boli ząb.

piątek, 19 marca 2010

I feel good

No, żeby nie było, to wyjaśniam, że tytuł dzisiejszy jest zaklinaniem rzeczywistości i pobożnym życzeniem. Nie wiem, czy na pewno pobożnym, bo w czasie kawowego spaceru z Łosiastą pożarłam kabanosa. Ale dziś chyba jest dyspensa, nie? Bo zwątpiłam w legalność kabanosa podczas pożerania. Na swe usprawiedliwienie podaję, że podzieliłam się z psinką. Że wielkości cielaka i ciągnącą mnie biedną uczepioną końca smyczy, i na obcasach, po średniorównym bruku, to nic. Psinka kocha Cherry. Z minimalną wzajemnością. W zasadzie wzajemność na poziomie błędu statystycznego. Ale przyda mi się trening, bo Latorośl wybywa na dwudniowy memoriał jakiegoś  kogoś (Mamo, no jak to nie wiesz, to twórca judo był) i z tego wynika, że muszę ja wyprowadzić psa. Co najmniej czterokrotnie. Nie pałam radością.
Junior rano pooglądał świat za oknem i poszedł plecak pakować, bo on jedzie "do gól". Latorośl zagroził, że nic na memoriale nie wygra jak pojedziemy bez niego, nawet tylko na Ślężę. W związku z czym planowo cierpimy na lenia. 

A nawet na letarg. Nie wybudza mnie z niego ani latte (z rozmową o kompletnym niczym, na coś nie mam siły) ani przebiśniegi w ogrodzie Ł, ani w ogóle... Nie chce mi się, nawet zacytować dżinksem z wrzuty dzisiejszej piosenki sponsorującej wpis. Polecam linka. I wracam do gapienia się w Battlestar. 

Dla złagodzenia wyrzutów na sumieniu posprzątałam i udostępniłam balkon, dzieciaki i zwierzaki zachwycone.

czwartek, 18 marca 2010

Sometimes I want to run away

W zasadzie to wszystko na dziś, mam serdecznie dość i jestem zmęczona. Złoszczenie się jest wyczerpujące, zwłaszcza gdy rzeczywistość ma schizofrenię, i nie postrzega. Tupię. Mogę sobie potupać.

Wracam do etapu Violator

oraz do oglądania mojego ulubionego serialu sci-fi (naukowo-filozoficznego, wyjaśniam), będącego nieźle podanym koktajlem socjologii religii, krytyki demokracji i ostrzegawczego profetyzmu. A poza tym jest w nim dobra dawka odrealnienia, nie że wirtualnie, tylko że na długość odcinka daleko od własnych problemów.

środa, 17 marca 2010

Bean-sidhe

Z góry odpowiadam: nie, nie mogłam sobie odpuścić.
Nie, nie chodzi o ogólne szaleństwo w temacie.
Nie, nie mam doła na temat. Mam sentyment. Niespersonalizowany, aczkolwiek.
Nie, nie będę epatować folklorem. Może trochę folkiem. Bo oni obok folku, szkoda że rzadko śpiewają po ichniemu.
A oni nie bardzo koło folku, choć zakorzenieni.
Tak, będzie troszkę pozdrowień, kto wie ten odbierze. Brux w zasadzie oraz okolice.
Patrzę sobie na zdobyczną ½ pint of. Dużo wysiłku kosztowało nalanie jak należy. Wcześniej było w butelce, co jest znaczącym postępem handlu detalicznego, w porównaniu z ostatnio zdobyczną puszką. Nie narzekam, zdaję sobie sprawę z ilości kilometrów dzielących mnie od St. James’s Gate. Imienne pozdrowienia dla Argentyńskiej, wcześniej Dublińskiej. Tak mi wyszło z obliczeń, że oczekiwane przeze mnie delegacje zagraniczne z wizytami przyjaźni, które zwalą mi się na głowę w ciągu najbliższych 10 tygodni: niemiecka, norweska i argentyńska, wszystkie mają wspólny jakiś mianownik: nasze drogi przecinały się w kontekście Eire.

Z jednej strony irytuje mnie zamieszanie, koniczynki i wszyscy jesteśmy, z drugiej – zazdroszczę im autoreklamy na skalę światową. Nie da się ich nie lubić. Nie da się nie być pod wrażeniem miejsca. Moje dzieci, napadnięte przez informacje radiowe, wzięły się za grzebanie we własnych wspomnieniach i zdjęciach. Nie że chciałabym tam żyć, co to, to nie, ale bywać tak, oj tak!. Sléibhte Chill Mhantáin, Gleann Dá Loch, An Life (i St. James's Gate nad nią). Nie żeby Barcelona traciła w rankingu, ale w Eire mieszka cząstka mojej duszy, co najmniej od czasu fascynacji Siouxsie Sioux i Sinead O'Connor.   
I zazdroszczę im wiecznej, wrodzonej olewki. I tego, że nie wstydzą się patriotyzmu, kultury i zabytków, hołubią co drugi kamień polny. Tak, im nie miał kto tego obrzydzić. Łudzę się, że w naszym Wariatlandzie tak by było, gdyby zaraz po rozbiorach i wojnach nastąpiła niepodległość, bez fazy wszystko obrzydzającego ustroju. A może tu szkoła inaczej to sprzedaje. Latorośl, tak na marginesie, został dziś przez instytucję opresyjno-edukacyjną obdarzony uwagą (bez zaproszenia dla mamy na rozmowę!) o treści:
Nie zmienia obówia.
W cytacie zachowano pisownię oryginału.
Moja reakcja była mało pedagogiczna.    

Na cześć wznoszę Guinnessa.

wtorek, 16 marca 2010

Time to change (?)

Utwór tytułowy chyba wszyscy znają, bo obija się po eterze tudzież po listach różnych.

Ja się właśnie przyglądam swoim lękom, zwłaszcza przed decyzjami.
Mojemu nastrojowi odpowiada bardziej ten kawałek

I w sumie nie wiem, czemu się mnie Alice czepiło, bo mam (znowu) wielką czułość dla Jacka White'a, materializującą się w zmienianiu w odtwarzaczu Horehound The Dead Weather oraz Under Great White Northern Lights Stripe'sów. I dla Jacka robię dwa wyjątki: oglądam video i delektuję się nim (co prawda to II version, ale official nie robi na mnie wrażenia - jak to videoklip...), ba, nawet - uwaga! wklejam tu

Drugi wyjątek to słuchanie z lubością Under - czyli płyty koncertowej, jakby nie słuchać.

Ale, w sumie, wszystko to nawijanie makaronu jest.
Bo ja dziś jestem na etapie przemyśliwania nad imponderabiliami i decydowania, czy nie podjąć jakiś decyzji. Jak ustaliliśmy niezbicie z Pępkowatym onegdaj, doświadczenie to jest to, co daje nam los, kiedy nie ma ochoty dać nam tego, na czym nam zależy. Ja mam dziś doświadczenia dla całej armii. Zamiast.
Bo miło jest mieć nowe auto. Fajnie jest mieć wyjściowe wizytówki. Nowy telefon jakby też. Ale, co tu kryć, zależało mi na czymś bardziej hmmm, policzalnym. Niby intuicja mi mówiła, że gadżety są dla zmyłki, ale idealizm wrodzony, optymizm i naiwność skłaniały ku wierze w świetlaną przyszłość. No, to mam doświadczenie.
I proszę nie dzwonić, bo po etapie ćwiczeń praktycznych w temacie asertywności wchodzę w fazę przemyśliwania, czy zbrodnia morderstwa popełniona w afekcie, w celach badawczo-naukowo-filozoficznych, jest bardzo niedobrym pomysłem. (Afekt nie wyklucza zaplanowania, tak a priori, jakby się kto miał głowić).

Dobranoc się z Czytelnikami.

poniedziałek, 15 marca 2010

Tell me

Dialog niedzielny na kanwie Haendla
Junior: Mamo, prawda ze pieśń i piosenka to to samo?
Królewna: Co ty, Junior, pieśni się róznią, bo są pseepiękne, a piosenki są fajne.
***
Monday morning
Królewna said:
- Mamo, a wiesz, Julka mówi, że wszystko co mówią w reklamach to jest kłamstwo i nieprawda.
- W większości tak…
- To już rozumiem czemu nam nie kupujesz telewizora.

Odpowiada Wiśni taka wyrafinowana ideologicznie wersja. Ile można o pustej śwince-skarbonce.

***
Wiśnia została mentorem i superwizorem. Nie znosi tej roli. Dobrze, że to szybko przechodzi. Zwłaszcza, że wiąże się to z zatoczeniem koła historii żałosnej i nieśmiesznej. Wrrrr. Don't like...


***
Dopisek w monday afternoon, dedykowany Studentce Blondynce w całości.
Part 1. Tribute to Pete D.
Królewna said (radio wiadome gra, Królewna refleksyjnie patrząc w okno):
- Jak ktoś chce zostać gitarzystą, to musi być przystojny, koniecznie...
Part 2. Tribute to PR3
Ktoś, jadąc z Wiśnią jej autem:
- Wiesz, tak jakoś jest, że jak ktoś słucha Trójki to jest sympatyczniejszy niż wynosi średnia w społeczeństwie. 


***
Dopisek namber tu.
Otóż, przetrwałam biznes kolację. Carbonara łos tejsty. Osoba zagranicznie mówiąca okazała się być z kraju, gdzie język zagraniczny także jest zagraniczny, a nie tambylczy, tak że konwersacja łamaną zagraniczniecczyzną wyszła mi całkiem składnie, bez wsparcia pajnt of gines, ba, bez wsparcia w ogóle, bo ja niepublicznym transportem. O kastomerach, fjuczersach i stokmarkecie szybko zamieniło się w o alisinłonderlend, czoklad (do jedzenia, nie film) oraz o bedłeder. Znaczy nie było faux pas.
Senk-ju, jak mawiali starożytni Japończycy, za wsparcie moralne.      

niedziela, 14 marca 2010

W sercu ciągle maj

Obiło się plotką branżową o moje uszy, że banki w Pl zauważyły przytomnie istnienie genialnego wynalazku jakim jest reverse mortgage, a co więcej i co nareszcie – będą wdrażać. Mniód na uszy. Od poniedziałku przejdę na emeryturę. Będę czytać, słuchać, nie martwić się, mówić uroczo phi, i pić drinki z palemką. I piłować paznokcie. Jak się mnie znudzi, zawsze mogę popracować od niechcenia, nie? Latem będę na od-ludziu w Bieszczadach, zimą na z-ludziu w Barcelonie (która napada mnie ostatnio z bilboardów). I wreszcie pojadę pooglądać swoje cywilizacyjne korzenie do Grecji, która też mnie ostatnio napada. Od piątku konkretnie, odkąd dzięki uprzejmości Ł. w celu pójścia na Beats zaparkowałam dzieci przed Mama mia (nie wiem, skąd u nich taka predylekcja do musicali, ale za to mam gwarancję, że hamulec ręczny trzyma). I teraz mam Abba around us. Nie wiem, ile jeszcze to zniosę, choć z Abbą jak to z klasyką chyba się nie dyskutuje.
Tak samo jak z przemożną potrzebą pójścia na emeryturę, wzmocnioną jeszcze tymi greckimi domeczkami... W całym żałośnie głupawym filmie podoba mi się korowód kobiet. Taka manifa nieskrępowanej babskiej, bosej, radości życia.


Dla równowagi spędziłam większość nocy w towarzystwie Ciechowskiego. Jeden z Tych, których śmierć przygniotła mnie, jakby był członkiem rodziny. Pierwszą taką była w moim życiu żałoba domowa po Lennonie.  


***
Radio moje ulubione jak na zawołanie robi przegląd muzyczny dekad przeszłych.
Ale niebacznie usiłuje mi między wierszami wmówić, że niby matematyka jest nauk królową. Od kiedy znaczy się niby, hę? A φιλοσοφία? Mądrości umiłowanie? Że niby jest matką? No ok., ale dla mnie jest królową i basta.


***
Studentka donosi, że no changes. Ale na prywatkę poszła z Lemurem, a nie z chłopcem swym (jeszcze przyszłym byłym). Ja tam Lemura lubię, zwłaszcza, że go w góry gna, i że bardziej jednak ma mądrość niż wiedzę. Nie że w kontraście do chłopca, co to jest wiedzy skarbnicą, ale tak w ogóle, że ma w miarę poukładane, i że pełni dla Blondie funkcję zbliżoną nieco do Pępkowatego w mym życiu. Pozdrawiam więc. 
   
***
Nie będę się zastanawiać, czego objawem jest marzenie o emeryturze. Lepszy objaw taki niż cellulit, obwisanie atrybutów czy zmarszczki.   

Aha. Przypomniało mi się o drobiazgu takim, że do reverse mortgage nie można mieć kredytu na tej samej hipo. Czyli że emerytura nie od najbliższego jednak poniedziałku. Ale co się odwlecze… Pociesza mnie to, że jak kiedyś w przypływie szczerości zwierzyłam się ze swojej tęsknoty za emeryturą, to usłyszałam „Ty też?! Bo ja nie mogę się doczekać…”. I wcale nie była to rozmowa osób nie lubiących swojej pracy. Wręcz przeciwnie. Konwersacja pasjonatów to była. Znaczy nie tylko ja tak mam.  

sobota, 13 marca 2010

Lazy day

Lazy, co prawda nie Sunday, i bez TV, i nie w 1970 (to było - OMG - 4 dekady temu, ale sie wcale nie zestarzało!), ale klasyczny, leniwy, piżamaday. Wstałam o 12.40. Musiałam odespać kino i nocne siostrowe rozterki w stylu samby przed rozstaniem. Czy może nie samby, ale podrygów w RYTM starego, poczciwego r'n'r.
Blondie mi pisze, że łyknęła persen. Ja też się denerwuję. W towarzystwie McDreamy, ostatniego, bo Królewna zjadła resztę ogórka, a w piżamie do sklepu nie pójdę.  

Generalnie wszystkie dzisiejsze kawałki dedykuję mojej siostrze, na pociechę, tylko uprzejmie proszę bez dosłowności, skojarzenia luźne.
Mamy tu bajkę
I balladę (choć to nie Misiu się utożsamiał z Yen…)
I takie tam. Siostry Wrońskie bo je lubię
Brell bo nowe tłumaczenie i wykonanie absurdalnie almodovarowskie
z tej samej płyty co to – pamiętasz, nie?.

***
- Junior, dlaczego założyłeś kamizelkę na gołe ciało i na lewą stronę?
- Bo na lewej stlonie ma metkę i ona mnie dlapie w łokieć a ja lubie łaskotki.

***
W ramach lazy ironing, a propos TV, zapoznałam się z Rodzinnym show (w sieciuni itd.). Zakościelny niemal zapunktował, teatr bardzo ciekawy, rzeczywiście, Scarborough powalające w kontekście. Ale konkluzje bardzo smutne. Dziękuję Okruszynie za zarekomendowanie. 

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.

Bygones